Strzelanie kości, głośne oddechy,
ciche jęki... Brzmi jak soundtrack z horroru, ale przede mną było trudniejsze
zadanie niż ucieczka przed zombie czy psychopatą. Byłam przerażona. Mięśnie mi
drżały z wysiłku, kropelki potu swobodnie płynęły mi po szyi a każdy krok
zdradzało skrzypienie drewnianej podłogi... Nie mogłam złapać równowagi, bałam
się, że moja asekuracja nie zdąży mnie złapać. Nie było ucieczki...
Wszystko się zmieniło jak powoli
zapoznawałam się z techniką chodzenia na szczudłach. Były lekkie, gąbka miękka
a rzepy mocno oplatały moje nogi. Czułam się jak mały bobas, który stawiał
pierwsze kroki. W końcu udało mi się przejść przez scenę i to sprawiło mi
radość a nawet satysfakcję. Świat z góry wygląda inaczej. Chyba wkrótce stanę
na szczudłach jeszcze raz.
***
To byłby dobry materiał na scenę
pt. "Lekcja etykiety". Wstaję. Siadam. Wstaję. Siadam. Dygam. Chodzę
w tę i z powrotem w szpilkach i spódniczce udając że jestem księżniczką.
Brakowało tylko gorsetu, długiej pastelowej sukni w kwiaty oraz przystojnego
księcia u boku.
Najpierw miałam do tego dystans.
"To tylko zabawa" myślałam. Brakowało mi ciągle stabilizacji w nogach
i nie czułam się pewnie. Jednak z każdym krokiem, dygnięciem budziło się we
mnie coś o czym czasem zapominam. Kobiecość. Pewność siebie była motywacją do
kolejnych prób eleganckiego siadania na krześle. Poczułam, że zamieniam się w
damę, więc postanowiłam się zachowywać jak na damę przystało. Już pilnuję czy
jak stoję mam plecy wyprostowane. I zachciało mi się pójść na bal w stylu
wiktoriańskim...
Gabriela Włodarczyk
Zawsze, kiedy widziałam szczudła,
fascynował mnie sposób poruszania się na nich, utrzymywanie równowagi, jednak
nie myślałam, że to wymaga dużych umiejętności.
Moje zdanie zmieniło się po
warsztatach szczudlarskich. Kiedy zobaczyłam, na czym będzie dane mi chodzić,
od razu wiedziałam, że moje wyobrażenia nie mają wiele wspólnego z
rzeczywistością. Samo zamocowanie szczudeł jest czasochłonne. Jednak
najtrudniejszym dla mnie momentem było wstanie na nich, utrzymanie równowagi,
maszerowanie w miejscu, a przede wszystkim pokonanie własnego strachu przed upadkiem.
Sytuacja ta wydała mi się całkiem podobna do życia codziennego, gdzie człowiek,
jeżeli nie ma oparcia, może upaść, załamać się, ale może też po tym wstać
jeszcze silniejszy, odważniejszy i może dalej iść przez życie tak, jak my
szliśmy po scenie.
AB.
Budzę się rano, za oknem deszcz.
Zmęczona kolejną nieprzespaną nocą, myślę czy wybierać się na zajęcia. Jednak
ta myśl nie dała za wygraną i zaraz potem przypomniało mi się, że przecież
dzisiaj chodzimy na szczudłąch. Czekałam na to od momentu gdy dowiedziałam się,
że dostałam się na warsztaty. Będąc dzieckiem miałam uprzedzenia do cyrkowców,
Indian, szczudlarzy. Wzbudzali we mnie strach. Jednak gdy tylko skończyliśmy
rozgrzewkę i padło pytanie: "Kto pierwszy chciałby spróbować?"
Poczułam przypływ siły, która pchnęła mnie do tego by powiedzieć: JA! Spośród
dwudziestu uczestników postanowiłam wyrwać się przed szereg i spojrzeć na nich
wszystkich z góry. Zawiązywanie szczudeł w blasku świateł jak i oczu
pozostałych uczestników wzbudziły we mnie mały niepokój. Przez moment bałam się
ośmieszenia. To wrażenie jednak szybko zanikło i tuż po dokładnym zapięciu
szczudeł wstałam na nogi. Poczułam jak robi mi się gorąco, odezwała się też
partia dawno nieużywanych mięśni. Bez bólu nie ma efektów, tak więc nie dałam
się i przy asekuracji zrobiłam koło po scenie. Zapoczątkowałam warsztaty,
zostałam dostrzeżona przez każdego, nie zniknęłam - jak zwykle w tłumie - z ochotą
wystąpienia jako pierwsza. Przełamałam dziecinny lęk. Teraz wiem, jak wygląda
świat z perspektywy szczudlarza, który wcale nie jest tak straszny jak
myślałam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz