środa, 15 sierpnia 2012

KROCZEK PO KROCZKU NA SZCZUDŁACH


Strzelanie kości, głośne oddechy, ciche jęki... Brzmi jak soundtrack z horroru, ale przede mną było trudniejsze zadanie niż ucieczka przed zombie czy psychopatą. Byłam przerażona. Mięśnie mi drżały z wysiłku, kropelki potu swobodnie płynęły mi po szyi a każdy krok zdradzało skrzypienie drewnianej podłogi... Nie mogłam złapać równowagi, bałam się, że moja asekuracja nie zdąży mnie złapać. Nie było ucieczki...
Wszystko się zmieniło jak powoli zapoznawałam się z techniką chodzenia na szczudłach. Były lekkie, gąbka miękka a rzepy mocno oplatały moje nogi. Czułam się jak mały bobas, który stawiał pierwsze kroki. W końcu udało mi się przejść przez scenę i to sprawiło mi radość a nawet satysfakcję. Świat z góry wygląda inaczej. Chyba wkrótce stanę na szczudłach jeszcze raz.


***

To byłby dobry materiał na scenę pt. "Lekcja etykiety". Wstaję. Siadam. Wstaję. Siadam. Dygam. Chodzę w tę i z powrotem w szpilkach i spódniczce udając że jestem księżniczką. Brakowało tylko gorsetu, długiej pastelowej sukni w kwiaty oraz przystojnego księcia u boku.
Najpierw miałam do tego dystans. "To tylko zabawa" myślałam. Brakowało mi ciągle stabilizacji w nogach i nie czułam się pewnie. Jednak z każdym krokiem, dygnięciem budziło się we mnie coś o czym czasem zapominam. Kobiecość. Pewność siebie była motywacją do kolejnych prób eleganckiego siadania na krześle. Poczułam, że zamieniam się w damę, więc postanowiłam się zachowywać jak na damę przystało. Już pilnuję czy jak stoję mam plecy wyprostowane. I zachciało mi się pójść na bal w stylu wiktoriańskim...

Gabriela Włodarczyk

Etykieta...no i prawie jak na balu maskowym

Zawsze, kiedy widziałam szczudła, fascynował mnie sposób poruszania się na nich, utrzymywanie równowagi, jednak nie myślałam, że to wymaga dużych umiejętności.
Moje zdanie zmieniło się po warsztatach szczudlarskich. Kiedy zobaczyłam, na czym będzie dane mi chodzić, od razu wiedziałam, że moje wyobrażenia nie mają wiele wspólnego z rzeczywistością. Samo zamocowanie szczudeł jest czasochłonne. Jednak najtrudniejszym dla mnie momentem było wstanie na nich, utrzymanie równowagi, maszerowanie w miejscu, a przede wszystkim pokonanie własnego strachu przed upadkiem. Sytuacja ta wydała mi się całkiem podobna do życia codziennego, gdzie człowiek, jeżeli nie ma oparcia, może upaść, załamać się, ale może też po tym wstać jeszcze silniejszy, odważniejszy i może dalej iść przez życie tak, jak my szliśmy po scenie.
                                                                                                          AB.

Budzę się rano, za oknem deszcz. Zmęczona kolejną nieprzespaną nocą, myślę czy wybierać się na zajęcia. Jednak ta myśl nie dała za wygraną i zaraz potem przypomniało mi się, że przecież dzisiaj chodzimy na szczudłąch. Czekałam na to od momentu gdy dowiedziałam się, że dostałam się na warsztaty. Będąc dzieckiem miałam uprzedzenia do cyrkowców, Indian, szczudlarzy. Wzbudzali we mnie strach. Jednak gdy tylko skończyliśmy rozgrzewkę i padło pytanie: "Kto pierwszy chciałby spróbować?" Poczułam przypływ siły, która pchnęła mnie do tego by powiedzieć: JA! Spośród dwudziestu uczestników postanowiłam wyrwać się przed szereg i spojrzeć na nich wszystkich z góry. Zawiązywanie szczudeł w blasku świateł jak i oczu pozostałych uczestników wzbudziły we mnie mały niepokój. Przez moment bałam się ośmieszenia. To wrażenie jednak szybko zanikło i tuż po dokładnym zapięciu szczudeł wstałam na nogi. Poczułam jak robi mi się gorąco, odezwała się też partia dawno nieużywanych mięśni. Bez bólu nie ma efektów, tak więc nie dałam się i przy asekuracji zrobiłam koło po scenie. Zapoczątkowałam warsztaty, zostałam dostrzeżona przez każdego, nie zniknęłam - jak zwykle w tłumie - z ochotą wystąpienia jako pierwsza. Przełamałam dziecinny lęk. Teraz wiem, jak wygląda świat z perspektywy szczudlarza, który wcale nie jest tak straszny jak myślałam.

Ew.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz